rękę jak zwykle, postanowiwszy go obserwować; ale Cezaryna, która brew zmarszczyła i której na prawdę ciężyły jego hołdy, powiedziała do niego tonem lodowatym:
— Nie spodziewałam się ujrzeć pana znowu, panie de Rivonnière.
— Nie uważałem się za wygnańca na wieki — odrzekł układając usta do owego uśmiechu, którego ironia zastanowiła Bertranda, a który był jakby inkrustowanym na jego twarzy zbladłéj i zmęczonéj.
— Pan nie byłeś wygnańcem wcale — odparła Cezaryna. — Być może, okazałam panu swoje niezadowolenie, kiedyś mi się pan wydawał, jakobyś nie znał umiejętności życia; ale starem u przyjacielowi wiele się wybacza, — usuwać też pana wcale nie myślałam. Uważałeś pan za odpowiednie — zniknąć. Nie po raz to pierwszy pan się dąsasz; ale za zwyczaj zadawałeś sobie trud usprawiedliwienia swojéj nieobecności. Znaczyło to zachować sobie prawo powrotu. Tą razą pominąłeś pan formalność, z któréj nie zwalniam nikogo; przestałeś pan bywać u nas, bo tak się panu podobało; powracasz, ponieważ panu tak się podoba. Co do mnie, taki sposób postępowania nie podoba mi się. Lubię wiedzieć, czy ludzie których przyjmuję są mi przyjaciółmi czy wrogami: jeżeli to ostatnie, to przypuszczam ich do siebie mając się dobrze na ostrożności; racz więc pan powiedzieć, na jakiéj stopie mam być z panem. W odpowiedzi swojéj bądź pan śmiałym i szczerym;
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/168
Ta strona została przepisana.