Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/205

Ta strona została przepisana.

— Darujesz mi pan — odpowiedział Paweł — ale ja nie myślę postępować podług prawideł, a pan musisz przyjąć moją metodę. Chcę, ażeby przyjaciele moi wiedzieli, dlaczego narażam własne życie lub pańskie. Nie jestem w takiém położeniu, ażebym się potrzebował otaczać tajemnicą. Osoby, które raczą mię szanować, wiedzą, żem wziął za żonę, za kochankę — nie będę słów obwijał w bawełnę — młodą dziewczynę, zwiedzioną w piętnastym roku przez człowieka, który nie miał wcale zamiaru z nią się ożenić. Wstrzymuję się od właściwego nazwania postępku tego człowieka. Ja go nie znałem, ona zapomniała. Nie byłem zazdrosny o przeszłość, byłem szczęśliwy, bo byłem ojcem, a jakikolwiek byłby związek, który miał nas na zawsze połączyć, czy to wierność zaprzysiężona, czy téż dobrowolnie dotrzymywana — w każdym razie stosunek nasz uważałem jako dobro, jako obowiązek, jako prawo swoje. Jestem biedny, żyję z własnéj pracy; ona przyjęła mój trud i moje ubóstwo. Wczoraj człowiek ów napisał do mojéj towarzyszki ten oto list — i Paweł głośno odczytał list markiza do Małgorzaty; następnie pokazał pierścionek i położył go wraz z aktem donacyjnym na stole, z największym spokojem; poczém, nie pozwalając markizowi przerywać sobie, przemówił:
— Tym człowiekiem, co mi wyrządził zniewagę przypuszczając i pisząc do mojéj kochanki, że jego podarunki zdecydują mię bez wątpienia do małżeństwa, jesteś pan, panie markizie de Rivonnière; zdaje mi się, że pan uznajesz swój podpis?