Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/206

Ta strona została przepisana.

— Najzupełniej, panie.
— Uznajesz pan również, że za tę bezzasadną, zniewagę winieneś mi pan zadośćuczynienie?
— Tak jest, panie, uznaję i jestem gotów dać, mu je.
— Gotów?
— Proszę pana tylko o jednę godzinę dla zawiadomienia swoich świadków.
— Bardzo dobrze.
Markiz zadzwonił, zażądał koni, ukończył toaletę i wróciwszy zaprosił Pawła, ażeby skrócił czas oczekiwania, paląc wraz z przyjaciółmi jego cygara. Było tyle grzeczności i godności w jego manierach, że młody Latour zaraz po jego odejściu zaczął mówić o nim pochwalnie. Krok Pawła i gniew jego uważał za bardzo słuszny, ale zdawało mu się, że ta sprawa mogłaby się była inaczéj załatwić. Gdyby Paweł zażądał był od markiza wyjaśnienia pewnego ustępu w liście, być może, iż tenże odrzuciłby od siebie myśl ubliżającą Pawłowi. Drugi przyjaciel, rozważniejszy i surowszy, sądził, że krok wspaniałomyślności względem Małgorzaty i odwołanie się do jéj macierzyńskiego uczucia, były równie, ubliżające Pawłowi, jak i niezręczna a może nieobmyślana nawet alluzya, na któréj motywował swoje wyzwanie.
— Pochwyciłem tę alluzyę — odpowiedział Paweł — dla skrócenia i ustalenia warunków pojedynku w sposób ściśle określony. O ile mi się zdaje, dałem do zrozumienia panu de Rivonnière, że postępek jego obrażał mię tyleż co i jego słowa.