— Powiedz mi, Cezaryno, czy to w skutek przypadku spotkał on wczoraj Małgorzatę u ciebie?
— Cóż to cię obchodzi? Czy mię chcesz łajać? czyż nie jestem dosyć nieszczęśliwą, dostatecznie ukaraną?
— Chcę wszystko wiedzieć — odparłam tonem stałości. — Mój siostrzeniec mógł być ranionym, umierającym w téj chwili; a ja mam prawo pytać cię. Sumienie odzywa się w tobie głośno, żeś ty sama pojedynek ten wyzwała. Wiedziałaś prawdę, przyznaj się; chciałaś z tego skorzystać dla zerwania stosunku między Pawłem i Małgorzatą.
— Dla przeszkodzenia twemu siostrzeńcowi, żeby jéj nie zaślubił; tak jest, zgadzam się, — dla uchronienia go od szaleństwa, dla przekonania ciebie że tego dopuścić niepodobna; ale któż mógł przewidzieć skutki wczorajszego spotkania? Czyż nie utrzymywałam, że należy je ukryć przed p. Gilbert? Czy nie przytoczyłam wszystkich powodów nakazujących nam milczenie? Czyż mogłam przypuścić, że markiz popełni tak opłakaną niezręczność?
— A więc obmyśliłaś to spotkanie, przyznajesz się?
— Naprawdę nic nie wiedziałam, domyślałam się tylko. Dawno już temu markiz wyspowiadał się przedemną z pewnego złego czynu. Imię Małgorzaty wyrwało się mu z ust i nie wyszło mi z pamięci. Chciałam spróbować przygody;.... ale czytajże list, który ci oddano; dowiesz się, co należy myśleć o tém nieszczęściu.
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/210
Ta strona została przepisana.