Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/263

Ta strona została przepisana.

mi ze zwykła sobie dobrocią; jednakże pomimowoli ma minę surową, a ja widzę że z trudnością przychodzi mu się powstrzymać od powiedzenia, że jestem niewdzięczną. Wtedy proszę go o przebaczenie i nic już do niego nie mówię; zanadto boję się go dręczyć, ale pozostaje mi kamień na sercu. Śpiewam, śmieję się, pracuję, ruszam się dla rozerwania myśli. Dobrze to idzie, dopóki dziecko nie śpi i ja zająć się niém mogę; ale kiedy zamknie swe niebieskie oczki, niebo się zachmurza, pani Féron również idzie spać natychmiast. Paweł zabronił mi zwierzać się przed nią; ona lubi rozmawiać, milczenie moje nudzi ją. Zostaję sama, czekam aż mąż wróci; biorę robotę i myślę sobie: dwie godziny, to niebardzo długo... wydaje mi się to jak dwa lata. Nie wiem, dla czego te dwie godziny, które mógłby nam poświęcić, a których nie poświęca nam już prawie, robią mnie szaloną, niesprawiedliwą, złą. Marzę o nieszczęściu, o rozpaczy; gdybym się nie bała obudzić swego malca, krzyczałabym, tak dalece cierpię. Patrzę w okno, jak gdybym po przez wieś mogła dojrzéć, co robi Paweł w Paryżu... A przecież wiem to, nic tam złego nie robi; on nic prócz dobrego robić nie może! Wiem, że często chodzi do pani, to rzecz bardzo naturalna; pani jesteś dla niego jakby matką. Kiedy przyjdzie, zawsze się pytam czy panią widział. Odpowiada, tak, — on nigdy nie kłamie... Jeżeli widział piękną markizę, jeżeli wielki świat był u niéj, jeśli jest zadowolony z powrotu do mnie, uśmiecha się zawsze mówiąc tak. Każe mi opowia-