wnością jest przekonana, że w obec niéj nie bronię wcale sprawy mego męża w tej okoliczności.
— Myli się pani, moja markizo, — odpowiedziała Małgorzata, z łagodnością, łez pełną; — trzeba zawsze bronić swego męża.
— Zwłaszcza kiedy jest nieobecny — dodał Paweł tonem stanowczym. Co do nas, to obrazy ukarane, tém samém nie istnieją. My nigdy nie mówimy o człowieku, którego miałem prawo zabić okrutnie. Ten, który żyje dzisiaj, dostał rozgrzeszenie; a żona pomszczona nigdy rumienić się nie potrzebuje.
Mówił z energią spokojną, o którą Cezaryna obrazić się nie mogła, ale która wprowadzała szaleństwo i rozpacz do jéj duszy. Małgorzata, z oczami wilgotnemi, patrzała na Pawła z zachwytem i wdzięczności. Widziałam, że Cezaryna miała powiedzieć coś okrutnego.
— Dziecko zasypia — zawołałam. — Nie po winniście się spóźniać. Dorożka wasza czeka na dole. Weź pana Piotra, mój drogi Pawle, on jest zbyt ciężki dla mnie....
W téjże chwili Bertrand przyszedł donieść, że dorożka już zajechała, dodając swoim wyraźnym głosem i z niezmąconą pogodą:
— Pan markiz de Rvonnière przybył także.
— Dokąd? — zawołała Cezaryna jakby piorunem rażona.
— Do pani markizowéj — odpowiedział Bertrand z tym samym spokojem; — jest już na schodach.
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/288
Ta strona została przepisana.