— A gdzież reszta?
— Valboune i lekarz? Nie wiem doprawdy; rozstałem. się z nimi w Marsylii, skąd chcieli mię wsadzić na okręt płynący do Korsyki, pod pozorem że znajdę tam stosowny dla siebie letni klimat. Zgodziłem się na projekt, ale o niego nie dbałem. Zwierzyłem się przed Dubois z postanowieniem mojém powrócenia do Paryża dla odpoczynku; wyjechaliśmy we dwóch, zostawiając ich pogrążonych w rozkoszach pierwszego snu. Musieli zapewne polecieć za nami, ale wyprzedziliśmy ich o dwanaście godzin; myślę więc, że jutro tu będą.
— Wszystko to, co mi opowiadasz, jest bardzo dziwném — odparła Cezaryna; — nie wiedziałam, że pan jesteś tak dalece studentem, i nie rozumiem lekarza i przyjaciela tyranizujących do tego stopnia, żeby chory musiał uciekać. Czy nie powinnam raczéj sądzić, że miałeś pan dobrą myśl zejścia mnie znienacka, i że nie chciałeś pozwolić swoim towarzyszom podróży, żeby mię o tém zawiadomili?
— Być może, że było coś i z tego, moja kochana markizo.
— Po cóż mię zachodzić znienacka? w jakim zamiarze?
— Ażeby zobaczyć, czy pierwszym skutkiem zadziwienia pani będzie radość lub też nieprzyjemność.
— To bardzo złe uczucie, mój przyjacielu. Jest to nieufność serca dowodząca mi, że nie jesteś tak dobrze wyleczonym jak twierdzisz.
— Wolno jest nieufać, kiedy nas cenią niewiele.
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/294
Ta strona została przepisana.