— Nic nie szkodzi, Bertrandzie, idź się dowiedz, co się dzieje w pałacu Rivonnièrów; za powrotem opowiesz mi.
Bertrand, zaanonsowawszy mego siostrzeńca, odszedł.
— Chodź pan — zawołała Cezaryna biegnąc do niego; — daj mi radę, osądź mię, pomóż, straciłam głowę, bądź pan moim przyjacielem i przewodnikiem!
— Jestem wszystkiém — odrzekł Paweł. Dopiero co widziałem się z panem Dietrichem. Myśli tylko, jakby panią ochronić. Pani również o niczém inném nie myślisz. Za radą, którą dałoby moje sumienie, pani nie pójdziesz.
— Pójdę! — odpowiedziała Cezaryna z zapałem.
— Dobrze więc! każ pani zaprządz i leć do swego męża, bo widziałem go wychodzącego ztąd z tak przygnębioną miną, że lękam się wszystkiego. W przechodzie uścisnął mię za rękę, a wzrokiem zdawał mi się przesyłać ostatnie pożegnanie.
— Lecę — powiedziała Cezaryna, pociągając za dzwonek.
— Ależ to nie wszystko, iść i powiedzieć mu kilka pustych słów pociechy — odparł Paweł. Trzeba przy nim zostać, trzeba go pielęgnować podczas nieprzytomności, potrzeba go rozrywać i pocieszać w godzinach umysłowego spokoju. Jeżeli zechce opuścić Paryż, trzeba z nim jechać; trzebać jedném słowem być jego żoną w znaczeniu chrześciańskiém i ludzkiém, najloiczniejszém i najbardziéj poświęcającém się.
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/309
Ta strona została przepisana.