przywiązanych, jestem tego pewna, których obdarzam przyjaźnią z całém twojém uznaniem. Żaden z nich nie wzdycha do méj ręki. Jedni są żonaci lub ojcami rodziny; inni zbyt dobrze wiedzą o tém co tobie winni, ażeby mi śmieli nadskakiwać! Nie rozumiem, dla czegoby markiz nie mógł tak zrobić jak i oni, chociaż z innego powodu: z obawy, ażeby mnie nie znudzić.
— Na szczęście markiz nie przyjmie téj śmiesznéj sytuacyi.
— Przepraszam kochanego papeczkę, w braku czego lepszego przyjmie ją.
— A! zapewne! Powiedziałaś mu może: bądź moim adoratorem dla prostéj przyjemności, że nim jesteś.
— Nie; ja mu powiedziałam: bądź moim towarzyszem aż do nowego rozkazu.
— Jéj towarzyszem! zawołał p. Dietrich, zwracając, się do mnie i wzruszając ramionami; — ona staje się szaloną, moja droga przyjaciółko!
— Tak, wiem bardzo dobrze — odparła Cezarymi — tak się nie mówi, tak się nie robi. Faktem jest — dodała wybuchając głośnym śmiechem — że ja nie mam zdrowego rozsądku, drogi ojczulku! To dobrze! powiem panu de Rivonnière, że ojciec Uważa mię za niedorzeczną i że nie powinniśmy się odtąd widywać.
To powiedziawszy wzięła się do swojéj robótki i z zupełnym spokojem pracować zaczęła. Ojciec patrzał na nią przez chwil kilka, spodziewając się, że pod tą pozorną obojętnością dojrzy trochę
Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/67
Ta strona została przepisana.