Janina chodziła tam i napowrót po alei mateczki, wzdłuż folwarku Couillardów. Jakiś ciężar zdawał się ją przytłaczać, niby przeczucie długiej nudy jednostajnego życia, jakie się dla niej rozpoczynało.
Później usiadła na skarpie, gdzie Julian po raz pierwszy mówił jej o miłości; i tak pozostała, zadumana, prawie bez myśli, do cna wyczerpana, mając chęć położyć się, zasnąć, by uciec od smutku tego dnia.
Nagle zobaczyła mewę, wichrem gnaną ku niebu, i przypomniała sobie orła, którego widziała tam daleko, na Korsyce, w ponurej dolinie Ota. Serce jej zadrżało gwałtownie tem wzruszeniem, jakiem nas przejmują wspomnienia rzeczy dobrych a dokonanych; i nagle ujrzała przed sobą wyspę promienną o dzikich woniach, słońcu, w którem dojrzewają pomarańcze i cytryny, górach o różowych wierzchołkach, lazurowych zatokach i parowach, którymi toczą się rwące strumienie.
A na to wspomnienie, zimny i twardy krajobraz ojczysty, z żałobną zawieją liści i szaremi chmurami, wleczonemi przez wiatr, przejął ją smutkiem tak szarpiącym, że wróciła do domu, by nie wybuchnąć łkaniem.
Mateczka, skulona przed kominkiem, drzemała, przywykła do melancholii tych dni, wcale jej już nie odczuwając. Ojciec z Julianem wyszli
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/122
Ta strona została skorygowana.