Długo nie mogła zasnąć, zdziwiona, że nie czuje obok siebie drugiego ciała, odzwyczajona spać sama i rozdrażniona zaciekłym wichrem północnym, raz wraz przypuszczającym atak do dachu.
Rano zbudziła ją jasność ogromna, krwią zalewająca jej posłanie, a szyby okien, całkowicie porysowane szronem, były czerwone, jak gdyby cały horyzont płonął.
Okrywszy się długim penioarem, podbiegła do okna i otworzyła je.
Powiew lodowaty, zdrowy i kłujący, wdarł się do pokoju, smagając jej skórę i wyciskając łzy; a na niebie purpurowem duża kuła słoneczna, jasno-czerwona i odęta jak twarz pijaka, ukazała się z poza drzew. Ziemia, okryta białym szronem, twarda teraz i sucha, dzwoniła pod stopami wieśniaków. W ciągu jednej nocy wszystkie, strojne jeszcze gałęzie topól, postradały swą szatę, a w głębi, za wydmą, wyłoniła się zielonawa linia fal, poprzecinana białemi smugami.
Wiąz i lipa szybko się obnażały pod atakami wichury. Za każdym jej lodowatym powiewem, tumany liści, rozluźnionych nagłym mrozem, ulatywały z wiatrem jak gromady ptasząt.
Janina się ubrała, wyszła, i aby coś robić, postanowiła odwiedzić dzierżawców.
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/126
Ta strona została skorygowana.