świadczyły, ze baronowa się dusi. Nagle surdut Maryusza zaczął dygotać. Widocznie zrozumiał, o co chodzi i zaczął się śmiać na całe gardło pod swoją czapicą.
Julian rozwścieczony rzucił się ku niemu, potężnym policzkiem oddzielił głowę wyrostka od kapelusza, który pofrunął na trawnik, a zwróciwszy się do teścia, głosem drżącym od gniewu wybełkotał:
— Zdaje mi się, że niema tu powodu do śmiechu. Nie bylibyśmy do tego doszli, gdybyście nie byli roztrwonili, przejedli swej fortuny. Kto winien, żeście zrujnowani?
Cała wesołość zlodowaciała, zamarła w okamgnieniu. Nikt nie rzekł słowa. Janina bliska płaczu, w milczeniu usiadła obok matki. Baron osłupiały siadł naprzeciwko kobiet, a Julian zajął miejsce na koźle, wciągnąwszy płaczącego chłopca o spuchniętym policzku.
Droga była smutna i wydawała się długą. W karecie panowało milczenie. Wszyscy troje, zgnębieni i wytrąceni z równowagi, nie chcieli wyznać przed sobą, o czem myślą. Czuli jednak dobrze, że nie mogliby mówić o czem innem, opętani jedną myślą bolesną; woleli więc milczeć w smutku pogrążeni, niż dotykać tej smutnej sprawy.
Konie niedobrane, biegnąc nierównym kłusem, ciągnęły karetę wzdłuż podwórzy folwar-
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/135
Ta strona została skorygowana.