począc się, skacząc, cały okryty błotem, Maryusz co sił biegł za karetą.
Julian przechylił się, grzmotnął go w kark, wciągnął na kozioł i puszczając cugle, pięściami począł walić go w kapelusz, który opadł aż do ramion wyrostka, za każdem uderzeniem odbrzmiewając jak bęben. Chłopak wył, próbował uciec, zeskoczyć, lecz pan jego, przytrzymując go jedną ręką, drugą nie przestawał okładać.
Janina przerażona mamrotała:
— Tatusiu... och! tatusiu!...
A baronowa, nie posiadając się z oburzenia, cisnęła ramię męża:
— Jakóbie, nie pozwalajże!
Wtedy baron gwałtownie spuścił okienko i chwytając zięcia za rękaw, głosem drżącym z gniewu rzucił:
— Czy rychło skończysz bić to dziecko?
Julian, zdumiony tą interwencyą, odparł:
— Alboż nie widzicie, w jakim stanie jest liberya tego gałgana?
Lecz baron, wsuwając głowę między obydwu, burknął:
— Wszystko jedno! nie można być do tego stopnia brutalnym.
Julian ponownie się zaperzył:
— Proszę się nie mieszać do moich spraw i zostawić mnie w spokoju!
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/141
Ta strona została skorygowana.