przeszył ją ten dźwięk zdławiony, jaki już raz słyszała; po chwili ów pisk bolesny, cichutkie kwilenie niemowlęcia przejęło jej duszę i serce i całe jej biedne, wyczerpane ciało; ruchem bezwiednym chciała wyciągnąć ramiona.
Zalała ją fala radości, poryw szczęścia nowego, rozkwitającego. — W jednej sekundzie uczuła się oswobodzoną, uciszoną, szczęśliwą, tak szczęśliwą, jak nią nie była nigdy. Serce jej i ciało odżyły — czuła się matką!
Chciała zobaczyć swe dziecko! Nie miało włosków, ni paznogci, przyszedłszy na świat zawcześnie; gdy jednak zobaczyła tę poruszającą się poczwarkę, gdy zobaczyła, jak otwiera usta, z których wydobywa się kwilenie, gdy dotknęła tego płodu poronionego, zmarszczonego, skrzywionego, żywego, uczuła w sercu zalew radości bezmiernej, zrozumiała, że jest ocaloną, zabezpieczoną przeciw wszelkiej rozpaczy, że oto ma coś do kochania i że poza tem niczego więcej nie potrzebuje.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Od tej chwili jedna ją tylko zajmowała myśl: o dziecku. — Stała się matką-fanatyczką, tem bardziej egzaltowaną, że została zawiedzioną w miłości, oszukaną w swych nadziejach. — Kołyska musiała stać przy jej łóżku, a później, gdy mogła opuścić łóżko, całe dnie spędzała przy oknie, kołysząc lekkie zawiniątko.