Pewnego wieczora po obiedzie zjawił się proboszcz. Miał minę zakłopotaną, jak gdyby się nosił z jakąś tajemnicą, i po szeregu zbytecznych błahostek zwrócił się do baronowej i męża, by mu udzielili paru chwil rozmowy poufnej.
Wszyscy troje powolnym krokiem przeszli aż do końca długiej alei, żywo coś rozmawiając, gdy Julian, zostawszy sam z Janiną, dziwił się, niepokoił, irytował tą tajemnicą.
Żegnającemu się księdzu zaproponował, że go odprowadzi i niebawem zniknęli obydwaj w kierunku kościoła, gdzie dzwoniono właśnie na Anioł Pański.
Chłodno było na dworze, prawie zimno, więc wnet wrócono do salonu. Wszyscy zdrzemnęli się trochę, gdy Julian wpadł gwałtownie, czerwony, z miną oburzoną.
Już od drzwi, nie zważając na obecność Janiny, krzyknął do swych teściów:
— Wyście chyba poszaleli, u licha! Dwadzieścia tysięcy franków wyrzucać dla takiej dziewki!
Nikt nie odpowiadał — tak bezmiernem było ich zdumienie.
Więc rycząc wprost z gniewu, począł znowu:
— Jeszcze nikt do tego stopnia nie zgłupiał; chyba, że nam nie chcecie zostawić ani halerza!
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/196
Ta strona została skorygowana.