ki, ni listka; wszystko wydaje się znieruchomiałem po wiek wieków, jak gdyby wiatr był umarł. Rzekłbyś, że nawet owady gdzieś zniknęły.
Spokój żarny, wszechmożny, niepostrzeżenie spływał ze słońca złotawym obłoczkiem; a Janina, kołysana wolnym stępem swego konika, czuła się całkiem szczęśliwą. Od czasu do czasu podnosiła oczy, by spojrzeć na białą chmurkę, co niby kłębek bawełny, lub strzępek oparu, zgubiona, zapomniana, odosobniona, zawisła sama wśród błękitu.
Skierowała się w dolinę, biegnącą aż do morza, zamkniętą łukami skał, zwanych bramą d’Etretat i powoli dojechała do lasku. Powódź światła zalewała wątłą jeszcze zieleń. Rozgiąć dała się za owem miejscem, nie mogąc go odnaleść w labiryncie wąskich ścieżyn.
Nagle, przecinając długą aleję, u samego jej wylotu dostrzegła dwa osiodłane konie, przywiązane do drzewa, i zaraz je poznała: były to wierzchowce Gilberty i Juliana. Samotność zaczynała jej ciążyć; ucieszyło ją tedy to spotkanie niespodziane i podcięła konika, by przyspieszył biegu.
Dojechawszy do dwóch koni cierpliwie czekających, jakby przyzwyczajonych do długich postojów, zaczęła wołać. Nikt jej nie odpowiedział.
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/235
Ta strona została skorygowana.