Janina zdawała się nic nie widzieć, nie czuć, nie rozumieć. Czekała, by ją zostawiono całkiem samą. Wrócił Julian; zjadł był obiad i spytał ponownie:
— Nie zjesz czego?
Odmówiła ruchem głowy.
Usiadł z miną raczej zrezygnowaną, niż smutną, milczący.
Siedzieli tak wszyscy troje, zdala od siebie, nieruchomi.
Chwilami pielęgniarka zdrzemnąwszy się, chrapała trochę; i znów się nagle budziła.
Julian wstał wreszcie i zbliżył się do Janiny.
— Chcesz teraz zostać sama?
W bezwiednym porywie ujęła go za rękę:
— Och tak, zostaw mnie samą.
Pocałował ją w czoło i mruknął:
— Od czasu do czasu będę tu przychodził.
I wyszedł z wdową Dentu, która przesunęła swój fotel do sąsiedniego pokoju.
Janina zamknęła drzwi, poczem na oścież rozwarła wszystkie okna. Zaleciał ją ciepły podmuch wieczoru, wnosząc woń świeżego siana. Trawniki skoszone poprzedniego wieczora, ścieliły się spokojnie w świetle księżyca.
Słodkie to wrażenie przepoiło ją bólem, jak krwawa ironia.
Wróciła do łóżka, ujęła jedną z zastygłych, zimnych rąk i zaczęła się wpatrywać w matkę.
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/250
Ta strona została skorygowana.