Stał tam całkiem na uboczu, spoczywając na kołach, u szczytu skalnego wysokości pięciuset metrów, tuż nad stromym stokiem, wiodącym ku dolinie. Nikt ich tam nie mógł przychwycić, gdyż z wysokiego tego punktu widzieli jak na dłoni całą dolinę; a konie, przywiązane za uzdeczki, czekały spokojnie, dopóki nie znużyli się pocałunkami.
Aż tu pewnego dnia, wyszedłszy ze swego schroniska, ujrzeli księdza Tolbiaca, siedzącego, niemal ukrytego w sitowiu nadbrzeżnem, koło wzgórza.
— Musimy konie zostawiać w wąwozie — rzekł Julian — gdyż mogłyby nas zdradzić.
I od tego czasu przywiązywali konie w zakręcie dolinki, pełnej krzaków.
Jednego wieczora, wracając do Orilette, gdzie hrabia czekał na nich z obiadem, spotkali wychodzącego z zamku księdza Tolbiaca. Usunął się, robiąc im miejsce i złożył ukłon, nie podnosząc oczu.
Zdjął ich niepokój, lecz rychło się rozprószył.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Pewnego popołudnia, podczas silnej wichury (było to z początkiem maja) Janina czytała przy kominku, gdy nagle ujrzała hrabiego de Fourville, biegnącego tak szybko, że strach ją ogarnął, czy nie stało się coś złego.