nę w policzki, we włosy, w oczy, łzami zlewając jej twarz i mamrocząc:
— Moja biedna paniusia, panna Janina, moja biedna pani, już mnie nawet nie poznaje?
A Janina krzyknęła:
— Rozalia, moja Rozalia!
I zarzuciwszy jej na szyję obydwie ręce, ściskała ją i całowała; i łkały tak obydwie, obejmując się wzajem, łącząc swe łzy, niezdolne rozpleść ramion.
Pierwsza uspokoiła się Rozalia.
— Dość już — rzekła — a teraz spokojnie, żeby mi się paniusia nie zaziębiła.
Podniosła kołdrę i poprawiła poduszki dawnej swej pani, która nie przestawała łkać, cała przejęta wspomnieniami, do głębi poruszającemi jej duszą.
Nakoniec spytała:
— Jakże się tu wzięłaś, moja biedaczko?
Rozalia odparła:
— Na Boga, jakżebym mogła panią teraz zostawić tak samiusieńką!
Janina rzekła:
— To zapal świecę, bym ci się lepiej przyjrzała.
Gdy Rozalia postawiła świecę na stoliczku nocnym, zaczęły się sobie przyglądać długo w milczeniu.
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/331
Ta strona została skorygowana.