Janina przyglądała się temu wszystkiemu, bo wydawało się jej nowem i zajmującem, jak dekoracya teatralna.
Nagle jednak, skręciwszy koło muru, ujrzała morze, nieprzeźrocze a lśniące, biegnące jak okiem sięgnąć.
Przystanęli naprzeciw wybrzeża, by patrzeć. Żagle, białe jak skrzydła ptaków, mknęły w oddali. Po prawej i lewej stronie wznosiły się olbrzymie skały nadmorskie. Z jednej strony wzrok zatrzymywał się na jakimś przylądku, z drugiej natomiast linia wybrzeża wydłużała się w nieskończoność, aż zanikła punkcikiem niedostrzegalnym.
Port i domy ukazały się w pobliskiej szczerbie wybrzeża, a drobne fale, wytwarzające na morzu grzywę piany, staczały się po głazikach z lekkim szmerem.
Barki rybackie, ustawione na wzgórku krągłych kamieni, spoczywały do góry dnem, wystawiając na słońce swe policzki, zczerniałe od smoły. Kilku rybaków przygotowywało je do przypływu nocnego.
Jeden z majtków zbliżył się, mając ryby na sprzedaż, a Janina kupiła flądrę, którą chciała sama odnieść na zamek.
Wówczas żeglarz zaofiarował swe usługi do wycieczek po morzu, raz po raz powtarzając swe nazwisko, by się dobrze wyryło w ich pamięci:
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/34
Ta strona została skorygowana.