z jego spojrzeniem, a Rozalia, doskonale o wszystkiem wiedząca, wpadła w gniew.
Mruknęła:
— Gałgan, gałgan!
I chwytając syna za rękę, dodała:
— A śmignij go tam batem!
Młody człowiek, mijając księdza, nagle zjechał galopem na sam skraj błotnistej drogi, a kałuża, bryznąwszy pod rozpędem kół, obłociła duchownego od stóp do głowy.
Rozalia rozpromieniona odwróciła głowę, by mu pokazać zaciśnięty kułak, gdy on tymczasem ogromną chustą wycierał twarz obluzganą błotem.
Jechali już jakie pięć minut, gdy nagle Janina krzyknęła:
— Zapomnieliśmy o Pogromie!
Musieli się zatrzymać, a Dyonizy pobiegł pędem po psa, lejce oddawszy matce.
Niebawem wrócił, niosąc bezkształtne, włochate zwierzę, które umieścił między spódnicami obydwóch kobiet.
W dwie godziny później bryczka zatrzymała się przed murowanym domkiem, stojącym wśród sadu, pełnego młodych grusz na tykach, tuż przy gościńcu.