Wyruszał na morze przy świetle księżyca, by brać sieci, nastawione wieczorem. Lubił słuchać trzaskania masztu, oddychać świszczącym wichrem nocy; a gdy po długiem krążeniu odnalazł wreszcie pływające beczki, kierując się jakimś szczytem, wieżycą kościelną lub latarnią morską w Fécamp, chętnie następnie wypoczywał pierwszymi promieniami słońca, zapalającego na pomoście łodzi wachlarzowate refleksy świetlne na błyszczących grzbietach płaszczek, lub tłustych brzuchach turbotów.
Przy każdym obiedzie opowiadał entuzyatycznie o tych swoich wycieczkach; mateczka zaś wzajem mu mówiła, ile razy przebyła długą aleję topoli, tę po prawej stronie, przylegającą do folwarku Couillard, bo ta druga ma za mało słońca.
Ponieważ jej zalecono „używać ruchu“, zapamiętale uprawiała spacery. Zaledwie rozprószył się chłód nocy, schodziła do parku, wsparta na ramieniu Rozalii, otulona mantylą i dwoma szalami, z głową szczelnie osłoniętą czarną kapotką, na którą nasuwano jeszcze czerwoną wełnianą chustę.
Powłócząc lewą nogą, trochę przyciężką, której ślad wyżłobił już na całej drodze tam i na powrót dwie bruzdy, pełne kurzu, pod którym zeschła trawa, rozpoczynała swą nieskończoną przechadzkę od węgła zamku, aż po pierwsze
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/38
Ta strona została skorygowana.