o niej, nikomu nie przyszło nigdy do głowy zaniepokoić się, zauważyć:
— Prawda, nie widziałem dziś Lizy.
Jednem słowem, uważano ją za nic; jedna z tych istot, co pozostają nieznane nawet dla swych najbliższych, jakby niezauważone; których śmierć nie czyni w domu pustki; jedna z tych istot, nie umiejących wejść w życie, ni w przyzwyczajenia, ni w miłość tych, obok których żyją.
Gdy mówiono: „ciocia Liza“, słowa te nie budziły u nikogo żadnego oddźwięku. Jak gdyby powiedziano imbryk, lub cukiernica.
Chodziła zawsze kroczkiem szybkim, bezszelestnym, nigdy nie sprawiała najlżejszego szmeru, o nic się nie potknęła, zdawała się wszystkie przedmioty czynić bezdźwięcznymi. Ręce jej zdawały się być z waty, tak leciuchne i delikatne było ich dotknięcie, cokolwiek robiła.
Przybyła teraz w połowie lipca, cała podniecona bliskiem małżeństwem siostrzenicy. Przywiozła mnóstwo podarków, których, jako od niej pochodzących, prawie nie zauważono.
Już drugiego dnia nie czuć było jej obecności.
W niej natomiast fermentowało wzburzenie nadzwyczajne, a oczy nie odrywały się od narzeczonych. Zajęła się przygotowaniem wyprawy z energią niezwykłą, gorączkową, pracując jak zwykła szwaczka w pokoju, w którym jej nikt nie odwiedzał.
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/74
Ta strona została skorygowana.