Nie podnosząc oczu, baron odparł:
— Idźcie dzieci — i znów się zabrał do gry.
Wyszli i zaczęli przechadzać się zwolna po białym trawniku, aż po gaik.
Pora była spóźniona, a oni nie myśleli o powrocie. Baronowa zmęczona, chciała wracać do siebie.
— Trzeba zawołać zakochaną parę — rzekła.
Baron jednym rzutem oka przebiegł duży, wysrebrzony ogród, po którym snuły się dwa cienie.
— Daj im pokój, tak przyjemnie na dworze. Liza na nich zaczeka; nieprawdaż Lizo?
Stara panna podniosła niespokojne oczy i trwożnym swym głosem odparła:
— Rozumie się, zaczekam na nich.
Ojczulek pomógł żonie wstać, a sam będąc znużony upałem dnia, rzekł:
— I ja się położę. — I wyszedł z żoną.
Wtedy z kolei wstała ciotka Liza i zostawiwszy na poręczy fotelu rozpoczętą robotę, włóczkę i szydełko, siadła przy oknie i wsparta na łokciach, zapatrzyła się w noc czarowną.
Narzeczeni chodzili bez końca w poprzek trawnika, od gaiku po platformę, od platformy ku gajowi. Ściskali się za palce, wcale już nie rozmawiając, jakby w niemem zachwyceniu, całkiem zlani z żywą poezyą, wyłaniającą się z ziemi.
Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/76
Ta strona została skorygowana.