Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/100

Ta strona została przepisana.

człowiekiem prostym, wszystko, co mnie przenika, albo wzrusza mnie do łez, albo zmusza mnie zgrzytać zębami. Kiedy patrzę na tę pochyłość naprzeciwko, na tę wielką, zieloną fałdę, te drzewa, pnące się pod górę, cały las jest w moich oczach, on przenika mnie, w krwi mojej płynie, zdaje mi się, że go spożywam, jem, że mi wypełnia żołądek; — staję się lasem.
Opowiadając to, śmiał się, otwierał swoje wielkie, okrągłe oczy, patrząc naprzemian na las i na Krystynę, a ona zdziwiona i łatwo zapalająca się cudzem wrażeniem, czuła się także jak las, pożeraną jego bystrem, chciwem spojrzeniem.
Krystyna słuchała opowiadań jego zdziwiona, nie dlatego, ażeby było w nich coś nadzwyczajnego, ale, że różniły się tak bardzo od tego, co się zwykle mówiło koło niej codziennie i myśl jej czuła się porwaną, uniesioną tem wszystkiem.
On ciągle mówił dalej, swoim głosem, nieco głuchym, ale namiętnym.
— Czy pani rozpoznaje w powietrzu, na drogach, kiedy jest nieco gorąco, lekki zapach piżma? Prawda? Pani wie, co to jest? To... to wie pani — nie mogę przecie tego powiedzieć...
W tej chwili markiz i Gontran przyłączyli się do nich. Markiz podał ramię córce; po drodze mówił: