Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/109

Ta strona została przepisana.

było z drogi, daleko ścielącą się na równinie, przykrytej lekką zasłoną mgły błękitnej.
Krystyna i Paweł zatrzymali się także, aby się przypatrzyć bezbrzeżnej, zda się, zakwefionej okolicy, takiej łagodnej, że gotowi byli zo stać nieskończenie długo i wpatrywać się w jej oblicze.
Droga była wysadzona olbrzymiemi drzewami włoskiego orzecha, których świeżość i cień dawały się odczuwać; dalej już nie podnosiła się do góry, ale kręciła się wężykiem po pochyłości, zasłanej kobiercami winnic, a dalej zieleniejącą trawą.
— Czy to piękne? Proszę powiedzieć, czy to piękne? — na pół szeptem mówił Paweł. — Dla czego ten widok tak mię wzruszył? Dla czego? Jakiś urok głęboki wieje ztamtąd do mnie, przenika aż do serca. Patrząc na tę równinę, zdaje się, że myśl rozwiera skrzydła czyż nie prawda? Gdzieś ulatuje, buja, znika, ucieka, zdaje się, do tych krajów wymarzonych, których nie obaczymy nigdy. O, tak, to podobne raczej do marzenia, niż do rzeczy widzianej.
Krystyna słuchała go w milczeniu z pewnym niepokojem, pochłaniając każde jego słowo i czuła się także wzruszoną, nie wiedząc dobrze dla czego. Przed jej wzrokiem przesuwały się w samej rzeczy inne kraje, jakieś różowe, błękitne, nieprawdopodobne, nieegzystujące, a je-