Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/127

Ta strona została przepisana.

nią basenu i chowała się pośród liści roślin i gałęzi dna.
Szczelina skały stawała się tak wązka, że we dwóch idąc, dotykali ścian; u góry widać było tylko wąziutką linię błękitnego nieba a słychać tylko szum wody. Mógłby ktoś słusznie przypuścić, że jest to jeden z tych kącików, w których starożytni poeci nimfy chowali. Krystynie zdało się, że mąci tutaj spokój jakiejś bogini.
Paweł Bretigny milczał.
— Jakby to było cudownie — zawołał Gontran widzieć jasnowłosą, różową nimfę, kąpiącą się w tej wodzie!
Ale należało wrócić. Z dwóch pierwszych schodków zeszli łatwo, trzeciego lękała się Krystyna, tak był wysoki i prostopadły, bez nacięć wyraźnych.
Bretigny ześliznął się ze skały, a następnie, wyciągając ręce do niej, rzekł:
— Proszę skakać!
Nie miała odwagi. Nie dlatego, ażeby się obawiała upaść, ale obawiała się jego, przedewszystkiem jego oczu.
On spoglądał na nią z pożądliwością głodnego zwierzęcia, a otwarte ramiona wyciągał ku niej z taką gwałtownością, że go się nagle przelękła i poczuła jakąś dziką potrzebę uciec