Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/131

Ta strona została przepisana.

wkrótce poszedł jego śladem, Paweł zaś począł rozmawiać z Krystyną i z panienkami. O czem? Pewnie nie o wielkich rzeczach! Od czasu do czasu któreś z nich wykrztusiło frazes — po minucie milczenia, ktoś odpowiedział i powolne słowa, zdawało się, grzęzły w ustach, jak myśli w ich mózgu.
Wtem furman przyniósł koszyk z prowiantami. Panny Oriol, przyzwyczajone u siebie do zajmowania się domem, przywykłe do rozmaitych posług domowych, zabrały się natychmiast do wypakowania wszystkiego na murawie i do przygotowania posiłku.
Paweł wyciągnął się jak długi, obok zamyślonej i rozmarzonej Krystyny. I szeptał sam do siebie tak cicho, że go ledwie słyszała, że słowa muskały, zda się, tylko jej ucho, jak szmer jakiś na skrzydłach wiatru przyniesiony:
— To są najmilsze chwile w mojem życiu.
Dlaczego te słowa tak ją wzruszyły do głębi duszy? Dlaczego czuła się nagle porwaną niemi?
Wzrok jej biegł na drzewa, jeszcze dalej, zatrzymał się potem na małym domku, jakiejś siedzibie strzelca, czy rybaka, tak małym, że zdawało się, jakby tam była tylko jedna izba, nic więcej.
Paweł wzrokiem śledził jej spojrzenia.
— Czy pani kiedy myślała o tem, czem byłyby dnie dla dwóch istot szalenie zakocha-