Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/138

Ta strona została przepisana.

wielkie, nieskończone szczęście. Jakie? Szukała go, pragnęła wiedzieć, jaka to radosna nowina jej serce wypełniła wesołością. Smutek wieczorny zniknął, w śnie się rozpłynął.
A więc Paweł Bretigny kochał ją! O ileź on teraz przedstawiał się jej odmienniejszym, jak dnia pierwszego! Pomimo najszczerszej chęci i usiłowań, nie mogła w nim odnaleźć tego człowieka, którego widziała i znała; nie widziała w nim już tego, którego jej brat przedstawił. Człowiek ten dziś w niczem nie był podobny do dawnego ani z twarzy, ani z ruchów, gdyż pierwszy jego obraz przeistaczał się powoli, co dnia, przebywał wszystkie stopnie zmian, jakie wywołuje w umyśle istota, poznawana z początku, potem zażyła, nareszcie kochana. Zdobywa się ją godzina po godzinie, przyswaja się ruchy, położenie, rysy tej istoty fizyczne i moralne. Postać ta wciska się do oka, do serca, głosem, ruchami, myślą swoją. Pochłania się ją, rozumie, odgaduje wszystkie pragnienia jej uśmiechu i mowy; zdaje się nareszcie, że ona należy do nas w całości, tak bez samowiedzy kocha się wszystko, co od niej pochodzi, co w niej jest.
Tak więc Paweł Bretigny kochał ją! W Krystynie myśl ta nie wywołała ani uczucia strachu, ani cierpienia, ale jakieś rozczulenie głębokie,