jakąś radość bezbrzeźną, nową, łagodną, na wspomnienie, że jest kochaną i że wie o tem.
Niepokoiło ją trochę to, jak on się względem niej zachowa a ona względem niego. Ponieważ wydało się jej rzeczą zbyt drażliwą myśleć o tem, przestała myśleć, pozostawiwszy rozwój dalszych wypadków jego i swojej własnej zręczności. O zwykłej godzinie zeszła i spostrzegła Pawła, stojącego przy drzwiach hotelu i palącego papierosa.
— Dzień dobry... Jak się pani czuje dzisiaj?
Krystyna odrzekła z uśmiechem:
— Bardzo dobrze. Spałam doskonale.
Wyciągnęła ku niemu rękę z pewną tajemną obawą, aby jej za długo nie przytrzymał. Ale on zaledwie ją uścisnął. Rozpoczęła się obojętna rozmowa, jak gdyby oboje zapomnieli już o wszystkiem.
Cały dzień przeszedł i nic nie zaszło, coby mogło przypomnieć jego namiętny wybuch wczorajszy. Paweł następnych dni zachowywał się równie dyskretnie i spokojnie, a ona bardziej poczęła mu ufać. Odgadł, myślała sobie że ją zrani, będąc bardziej śmiałym, spodziewała się więc, nawet wierzyła mocno, że staną oboje na tym przesmyku miłości, gdzie się można kochać, spoglądając tylko w głębię ócz, bez wyrzutów sumienia, bez plam na życiu.
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/139
Ta strona została przepisana.