wiała. Otóż, wie pani, ja dziś, tego wieczoru, jestem pewny, że żyłem kiedyś w tym zamku, że go posiadałem, walczyłem w nim, broniłem go. Poznaję go, on należał niegdyś do mnie, jestem tego pewny. Jestem także pewny, że w nim kochałem kobietę, podobną do pani, która się nawet nazywała, jak pani, Krystyną.
Z tyłu, za zamkiem, jest tam las, schylający się do głębokiego parowu. Spacerowaliśmy tam często. Pani miałaś na sobie lekką suknię, a ja odziany byłem w ciężką zbroję, dzwoniącą o gałęzie drzew.
Pani sobie tego nie przypomina? Proszę przypomnieć sobie, Krystyno! Ależ imię pani jest mi także znane, jakby się je słyszało od dzieciństwa. Przepatrzywszy starannie każdy kamień tego zamku, znalazłbym te, które rysowałem moją ręką. Zaręczam pani, że poznaję moją siedzibę, mój kraj, jak panią poznałem, obaczywszy ją po raz pierwszy.
Mówił to z jakiemś przekonaniem namiętnem, upojony poezyą przez samo zetknięcie się z tą kobietą, nieodgadniętym czarem nocy, księżyca, zwalisk.
Gwałtownie padł na kolana przed Krystyną.
— Pozwól mi — mówił głosem drżącym ― czcić ciebie, pani, kiedy cię już raz odszukałem! Tak długo, długo szukałem pani!
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/144
Ta strona została przepisana.