Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/145

Ta strona została przepisana.

Ona pragnęła powstać, iść co rychlej do ojca, ale nie miała siły, nie miała odwagi, przy kuta do miejsca, sparaliżowana namiętnem żądaniem słuchać go jeszcze, czuć, jak wchodzą do jej serca te słowa zachwycające. Zdało się, że ją sen owładnął, sen pełen nadziei, słodyczy, poezyi, pełen światła, księżyca i pieśni.
Pochwycił jej ręce, całował kończyny paznogci i szeptał:
— Krystyno... Krystyno... weź mnie... za bij... Kocham ciebie... Krystyno...
Czuła, jak drżał u jej nóg. Paweł całował jej kolana, szlochając płaczem, z głębin piersi idącym. Krystyna przestraszona, powstała i chciała iść coprędzej. Ale on zerwał się prędzej od niej, pochwycił ją w ramiona i do ust się schylił gwałtownie.
Wtedy, bez krzyku, bez obrony, bez oburzenia, upadła znowu na trawę, jakby pieszczoty jego złamały jej nogi i wolę.
Ledwie ją wypuścił z namiętnego uścisku, wstała i jak szaloną, drżąca jeszcze cała, pobiegła; była skostniałą, jak człowiek, który wpadł do wody. Paweł dopędził ją, ujął za ramię i szepnął: ojciec...
— Krystyno... Krystyno... bądź uważną...
Ona szła jednak, nie odpowiadając, nie oglądając się, szła naprzód ciągle, krokiem sztywnym,