wejścia do zakładu. Zamknięty tam, jak pająk w sieci, śledził spacerujących chorych — spojrzeniem surowem, obcych — spojrzeniem pełnem gniewu. Ze wszystkimi rozmawiał na sposób kapitana okrętu i maltretował nowoprzybyłych, jeżeli nie zdołali sobie jego łaski zaskarbić.
Tego ranka właśnie, kiedy przechodził bystrym krokiem, tak że mu się poły od surduta rozwiewały, jak dwa skrzydła, zatrzymało go raptowne wołanie: Panie doktorze!
Odwrócił się. Szczupła jego postać, okryta zmarszczkami, na dnie których brud spoczywał, okolona siwiejącą, przystrzyżoną brodą, złożyła się do uśmiechu i doktor uchylił jedwabnego kapelusza, wysokiego, brudnego, zatłuszczonego, który mu płowe włosy pokrywał, „brudn-płowe“ — jak utrzymywał jego rywal, Dr Latonne.
Doktor zrobił krok naprzód, pochylił się nieco i rzekł:
— Dzień dobry, panie markizie, — jakże się pan czuje?
Maleńkiego wzrostu, bardzo starannie ubrany markiz de Ravenel, wyciągnął ku niemu rękę i odrzekł:
— Bardzo dobrze, panie doktorze, bardzo dobrze, a przynajmniej nie źle. Czuję zawsze ból w pasie, ale nareszcie lepiej m i jest nieco, znacznie lepiej — a ja wziąłem dopiero dzie-
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/15
Ta strona została przepisana.