Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/158

Ta strona została przepisana.

rozmawiając, nie troszcząc się o nich, Krystyna głosem stanowczym, ze spojrzeniem, pełnem miłości, wpatrzona w niego, rzekła:
— Należę do pana duszą i ciałem. Od dziś proszę robić ze mną, co ci się podoba.
Potem wyszła, nie dając mu czasu na odpowiedź.
Zbliżając się do źródła Oriolów, spostrzeżono olbrzymi, na podobieństwo grzyba, kapelusz ojca Klaudyusza; stary drzemał pod słońcem w ciepłej wodzie, siedząc w głębi wykopanego dołu. Całe ranki spędzał tu teraz, przyzwyczaiwszy się do gorącej kąpieli, która robiła go tak wesołym, jak nowożeńca.
Andermatt zbudził go.
— A cóż tam, mój kochany, lepiej ci?
Poznawszy swego dobrodzieja, stary uśmiechnął się zadowolony.
— O, tak, tak... wszystko idzie doskonale...
— Zaczynasz już chodzić?
— Jak królik, panie, jak królik. Już myślę w przyszłą niedzielę tańczyć bourrée z moją przyjaciółką.
Andermatt czuł, jak mu serce bije.
— A więc już chodzisz? — wołał.
Ojciec Klaudyusz przestał żartować i rzekł poważnie:
— Niezbyt dobrze... ale zawsze idzie ku lepszemu.