Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/159

Ta strona została przepisana.

Bankier chciał widzieć natychmiast, jak chodzi stary włóczęga. Chodził koło cysterny, w której chory siedział, niepokoił się, dawał rozkazy.
— Gontran, bierz go pod prawe ramię...
— Panie Bretigny — pan pod lewe... ja go za krzyż podtrzymam... No, razem! Raz — dwa trzy... Kochany teściu, proszę nogę ku sobie pociągnąć... nie tę... tę, która jeszcze w wodzie... Prędzej... Nie mogę już więcej trzymać... A, nareszcie! Raz — dwa — trzy — otóż i koniec!
Posadzono poczciwca na ziemi, a ten z miną głupkowatą pozwalał ze sobą robić wszystko. — Następnie podniesiono go, postawiono na nogi i dano mu kule do rąk, któremi posługując się jak laskami, począł powoli chodzić zgięty we dwoje, ciągnąc za sobą nogi i sapiąc. Posuwał się jak ślimak, zostawiając za sobą na białym piasku drogi długą smugę wody.
Andermatt, pełen zachwytu, bił w dłonie i krzyczał, jak w teatrze przy wywoływaniu aktorów:
— Brawo! brawo! doskonale! Brawo!
Potem, kiedy starzec uczuł się nieco zmęczony, zbliżył się ku niemu, wziął go za ramiona, pomimo, że łachmany ociekały wodą i powtarzał: