— Dosyć, dosyć, nie męcz się stary... Zaraz wsadzimy cię napowrót do kąpieli.
Wszyscy czterej, biorąc ostrożnie brata Klaudyusza, jakby jaki przedmiot łamiący się i kruchy a drogocenny, opuścili go znowu do sadzawki. Paralityk z akcentem mocnego przekonania rzekł:
— W każdym razie, to dobra woda... żadna inna z nią się nie porówna... Taka woda, to skarb prawdziwy.
Andermatt, zwróciwszy się do teścia, rzekł:
Proszę mnie nie czekać na śniadanie — rzekł. — Idę do Oriolów i nie wiem, kiedy będę wolny. Nie należy przedłużać tej sprawy.
I poszedł przyspieszonym krokiem, biegnąc prawie z miną człowieka czemś zachwyconego.
Reszta towarzystwa usiadła pod wierzbami przy drodze, naprzeciwko sadzawki ojca Oriola. Krystyna siedziała koło Pawła, spoglądając na ten pagórek, z którego niegdyś patrzyła na skałę, wysadzoną w powietrze. Zaledwie miesiąc minął od tej doby! Ona siedziała wtedy także na tej pożółkłej trawie. Miesiąc temu, jeden miesiąc tylko! Przypominała sobie najdrobniejsze szczegóły, trójkolorowe parasolki, zgraje kuchcików, najmniejsze słowa każdego... i psa rozszarpanego roztrzaskaną skałą... i tego nieznajomego mężczyznę, który na jej jedno słowo rzucił się ratować biedne stworzenie! Dziś ten mężczyzna
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/160
Ta strona została przepisana.