jej tylko jego widziały, rozum tylko o nim myślał, nadzieje wiązały się tylko do niego. Żyła, zmieniała miejsce, jadła, ubierała się, słuchała, odpowiadała nie rozumiejąc i nie wiedząc, co robi. Żadne niebezpieczeństwo nie straszyło jej, gdyż nieszczęście nie mogło jej doścignąć. Stała się nieczułą na wszystko. Żaden ból fizyczny nie imał się jej ciała, które w stan drżenia tylko miłość wprawić mogła; żadne cierpienie moralne nie oddziaływało na jej duszę, ubezwładnioną przez szczęście.
On inaczej — kochał z całem uniesieniem, które było nieodłączne od każdego jego czynu i jego więc miłość młodej kobiety doprowadzała do szaleństwa prawie. Często pod wieczór, kiedy wiedział, że markiz i Gontran poszli do źródeł, mówił do niej:
— Chodźmy zobaczyć nasze niebo!
Tak nazywał grupę sosen, rosnących na pochyłości góry, ponad samą szczeliną górską. Dochodzili tam wązką, przez lasek niewielki wiodącą drożyną, która męczyła Krystynę. Ponieważ czasu było mało, szli prędko, ażeby skrócić pochód, on obejmował ją wpół i unosił. Położywszy rękę na jego ramieniu, pozwalała się unosić i czasem, pochyliwszy się mu na szyi, całowała go w usta. W miarę, jak się wznosili, powietrze stawało się świeższem, a kiedy nare-
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/173
Ta strona została przepisana.