już nie czuć tego zapachu, który czuć było dawniej.
— Nie chcę nic zachować z przeszłości — odpowiedział. — Życie moje rozpoczęło się te raz na nowo. Tamten zapach należał do innej.
Gdyby się kochali w mieście, uczucie ich przybrałoby charakter odmienny: byłoby bardziej rozumne, bardziej zmysłowe, mniej eteryczne, mniej niepochwytne i romantyczne. Ale tu, pośród zielonej okolicy, której szeroki horyzont, zdaje się, rozszerzał duszę, sami, bez żadnych rozrywek, bez żadnych wpływów, mogących przygłuszyć budzącą się miłość, kochali się miłością pełną swobody, namiętności, poezyi. Tu, okolica otaczająca ich, wiatr ciepły, lasy, zapach wiejski — wszystko to dniem i nocą rozbrzmiewało muzyką miłości; a muzyka ta podniecała ich zmysły do szaleństwa, jak ostre dźwięki tamburinu i fletu podniecają do dzikiej radości derwisza.
Pewnego wieczoru, kiedy zeszli na obiad, markiz rzekł:
— Za cztery dni przyjedzie Andermatt; wszystkie interesy już załatwione. Nazajutrz po jego przyjeździe, wyjeżdżamy wszyscy. Za długo już tu jesteśmy; nie należy nadto przedłużać sezonu.
Oboje mową tą byli tak zdziwieni, jakby im kto zwiastował koniec świata; w czasie obiadu nie mówili nawet do siebie, tak zajmowała ich
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/176
Ta strona została przepisana.