myśl o tem, co ma nastąpić. Więc, za kilka dni rozłączą się i już nigdy może nie będą się widywać swobodnie. Wydało się to im tak niemożebnem i tak dziwnem, że wierzyć temu nie chcieli.
Andermatt w istocie w końcu tygodnia powrócił. Telegrafował, ażeby po niego wysłano dwa powozy do pierwszego pociągu. Krystyna nie mogła wcale zasnąć, tak ją wzruszyła ta wiadomość, budząc w niej nieznane przedtem uczucia, rodzaj strachu przed mężem, bojaźni, zmieszanej z gniewem, z jakąś niewytłómaczoną pogardą, z chęcią stawienia mu czoła. Wstała rano i oczekiwała go. Przyjechał nareszcie w pierwszym powozie, w towarzystwie trzech panów dobrze, ale skromnie ubranych. W drugim powozie siedziało ich czterech, których pozycya była widocznie skromniejszą od pierw szych. Markiz i Gontran byli trochę zdziwieni tą niespodzianką.
— Co to za panowie? — spytał Gontran.
— Moi akcyonaryusze — odpowiedział Andermatt. — Mamy zamiar dziś właśnie utworzyć stowarzyszenie i natychmiast zamianować radę administracyjną.
Uścisnął żonę, nie spojrzawszy prawie na nią, nie rzekłszy ani słówka, tak był zajęty, i zwróciwszy się do sześciu panów, stojących w pokorze i z uszanowaniem przed nim, rzekł:
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/177
Ta strona została przepisana.