przychodziła codzień, rano, przed śniadaniem lub wieczorem, z powodu służby, która mogłaby się domyślać czegoś, gdybym wychodziła o jednej godzinie. Możemy się widywać tak samo, jak tutaj, nawet częściej, gdyż nie będziemy się lękać ciekawych.
On, głowę schyliwszy na jej kolana, stan jej ściskając, szeptał:
— Liano, Liano! Ja stracę ciebie! Czuję, że cię stracę.
Ten smutek niewytłómaczony niepokoił ją, smutek dziecinny w tem olbrzymiem ciele. Ona, tak wątła w porównaniu z nim, a jednak taka pewna siebie, taka pewna, że, zdaje się, nic nie mogło zachwiać tej pewności.
— Gdybyś ty chciała, Liano — szeptał jej — ucieklibyśmy razem daleko, daleko, do jakiegoś pięknego kraju, pełnego kwiatów, ażeby się tam kochać. Powiedz, czy zgodzisz się na to, ażeby dziś natychmiast wieczorem odjechać?
Ona ściągnęła ramiona, trochę niespokojna, trochę niezadowolona, że jej nie słuchał wcale, gdyż nie była to chwila do marzeń i do dziecinnych miłosnych pieszczot. Należało teraz wykazać energię i rozsądek i szukać sposobów, ażeby można było kochać się jak najdłużej, nie budząc niczyich podejrzeń.
— Słuchaj, mój drogi — ciągnęła dalej — możemy się dobrze porozumieć, ażeby nie robić
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/189
Ta strona została przepisana.