Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/194

Ta strona została przepisana.

Uroczystość miała się rozpocząć o trzeciej godzinie, poświęceniem źródła. Wieczorem zaś urządzano wielkie przedstawienie z ogniami sztucznymi i bal, na który zaproszono wszystkich gości kąpielowych, nietylko miejscowych, ale nawet z sąsiedztwa, jakoteż wybitniejszych mieszkańców okolicy.
Piotr Martel, któremu powierzono dyrekcyę nowego kasyna, czuł się pośród tych licznych flag i sztandarów kapitanem jakiegoś fantastycznego okrętu; chłopcu w białym fartuchu wydawał rozkazy głosem donośnym i strasznym, jakim przemawiają zapewne admirałowie pod gradem kul. Słowa jego, unoszone przez wiatr, słychać było aż na drugim końcu wsi.
Andermatt, zadyszany, zjawił się na tarasie. Piotr Martel wybiegł na spotkanie i powitał go ukłonem pełnym uszanowania.
— Jakże tam idzie? — spytał bankier.
— Wszystko bardzo dobrze, panie prezesie.
— Jeżeli będą mnie potrzebować, proszę powiedzieć, że jestem w gabinecie lekarza-inspektora. Rano mamy właśnie posiedzenie.
Przed drzwiami zakładu kąpielowego, dozorca i kasyer, którzy przeszli także z dawnego stowarzyszenia, rywalizującego teraz z nowem, ale z góry skazanego na bankructwo, zbliżyli się szybko na powitanie swego chlebodawcy. Eks-