Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/206

Ta strona została przepisana.

Dowiedziawszy się, że chory leżał przed bramą zakładu, pospieszył, ażeby go zmusić do milczenia.
Przy wielkiej drodze, pośród licznie zgromadzonych ludzi, dolatywały jakieś gwałtowne wyrazy. Kobiety pytały:
— Co to się stało?
— To chory, którego tutejsze wody dobiły ostatecznie.
Andermatt rozciął tłum, jak to umiał zawsze robić, wśrubowując wszędzie swój okrągły brzuszek.
Ojciec Klaudyusz siedział nad rowem i wyjąkiwał swoje żale, opowiadał o cierpieniach płaczącym głosem, a między nim a publicznością stali obaj Oriolowie, wymyślając mu całą gębą:
— To nie prawda — krzyczał Olbrzym — to jest łgarz; udaje tylko, stary przemytnik, który biega po lasach po całych nocach.
Stary, nie zwracając na to uwagi, ciągnął dalej swoim jednostajnym, przenikliwym głosem, który zagłuszał łajania Oriolów:
— Oni mnie zabili, ci panowie, swoją wodą. Kąpali mnie gwałtem roku zeszłego, a teraz, ot, co się stało.
Andermatt nakazał milczenie wszystkim, później pochylając się ku staremu i patrząc mu w oczy, mówił: