Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/209

Ta strona została przepisana.

kach, w aryach nareszcie. Jest to rozrywka, w sam raz dla tych, którzy się lubują w kawiarnianych koncertach.
Zacierał ręce z pewnem zadowoleniem i ciągnął dalej śpiewającym głosem:
— Panowie posłyszą moją operę — moją operę — opere...
— Pan pracujesz nad operą? — spytał Gontran.
— Kończę ją właśnie.
Nagle zabrzmiał rozkazujący głos Piotra Martel:
— Proszę tylko dobrze zrozumieć! A więc na tem stanęło: żółta rakieta — i rozpoczynać!
Wydawał rozkazy co do ogni sztucznych. Zbliżono się doń, a on tłómaczył swoje dyspozycye, wskazując wyciągniętą ręką, jakby groził nieprzyjacielowi, szczyty lasów na górach, po nad szczeliną górską, z przeciwległej strony doliny.
— Stamtąd wypuści się. Mówiłem ogniomistrzowi, ażeby od w pół do dziewiątej już był na stanowisku. Jak tylko się przedstawienie skończy, dam sygnał za pomocą żółtej rakiety i wtenczas zapali się pierwszy fajerwerk.
Nadszedł markiz. Paweł i Gontran poszli z nim razem i zeszli ze wzgórza. Przybywszy do zakładu, spostrzegli wchodzącego doń ojca Klaudyusza, podtrzymywanego przez dwóch Oriolów, w towarzystwie Andermatta i doktora;