Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/212

Ta strona została przepisana.

gorąca bardzo była cierpiącą. Co chwila powtarzała mężowi:
— Nie mogę, nie mogę dłużej wysiedzieć!
Nareszcie, po skończonym wodewilu, uczuła się tak niedobrze, że rzekła do męża:
— Mój drogi, muszę wyjść, ja się tu duszę...
Bankier był zrozpaczony. Jemu przedewszystkiem chodziło o to, aby zabawa udała się od początku do końca, bez żadnych wypadków.
— Użyj wszystkich wysiłków — odpowiedział, — ażeby się oprzeć. Błagam cię. Będziesz musiała przejść przez całą salę.
Gontran posłyszał tę rozmowę.
Gorąco ci? — spytał.
Duszę się...
Dobrze. Poczekaj. Będziesz się śmiać zaraz.
W pobliżu było okno. Zbliżył się do niego, stanął na krześle i wyskoczył, nie będąc przez nikogo prawie spostrzeżonym. Dostał się następnie do kawiarni, zupełnie opróżnionej, sięgnął ręką do kantorka, gdzie Piotr Martel schował rakietę, wyciągnął ją, dobiegł do miejsca umówionego i zapalił.
Żółty snop wyleciał bystro pod obłoki wężykowatą linią i wkrótce błysnął pod stropem nieba deszcz ognisty.
Równocześnie prawie, posłyszano wystrzał