Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/213

Ta strona została przepisana.

na górze sąsiedniej i gromady gwiazd rozprysły się wśród nocy.
W sali, gdzie drżały jeszcze akordy Saint-Landri, ktoś krzyknął:
— Zapalono ognie sztuczne!
Widzowie najbliżsi drzwi poczęli wychodzić z hałasem, ażeby się przekonać, czy to prawda. Inni zwrócili oczy za okno, ale nic nie widzieli, gdyż z tej strony była Limagne.
W jednej chwili cała sala była na nogach. Rzucono się do drzwi, trącano się, gniewano na tych, którzy zabarykadowali wyjście.
Wkrótce wszyscy byli już w parku. Tylko Saint-Landri zrozpaczony, wybijał nadal takt batutą przed nieuważnymi muzykantami. Tym czasem ognie sztuczne palono dalej — słońca zastępowały świece rzymskie wśród huku wystrzałów.
Nagle zagrzmiał gwałtowny głos i wykrzyk potrójny:
— Wstrzymajcie się, na miłość Boga! Wstrzymajcie się! Wstrzymajcie się!
W tej chwili właśnie wielki ogień bengalski zapalono na górze, na prawo czerwony, na lewo błękitny, które oświeciły olbrzymie skały i drzewa. W tem oświetleniu spostrzeżono stojącego w środku wazy marmurowej, zdobiącej taras kasyna, Piotra Martel, z twarzą pomie-