Krystyna, zdawało się, nie zwracała na to uwagi.
— Ja cię tak kocham — mówiła i ciągnęła dalej z dreszczem radości: — jakże jestem szczęśliwa, bardzo szczęśliwa, żeśmy się nareszcie znaleźli razem! Czy ty pojmujesz, jaka to dla mnie radość! Jak my będziemy kochać się jeszcze!
Westchnęła głosem tak słabym, że westchnie nie wydało się prawie oddechem.
— Mam jakieś szalone pragnienie — rzekła — uścisnąć cię... szalone! Tak dawno cię nie widziałam!
Potem nagle, z nagłą energią, właściwą kobietom namiętnym, przed którą wszystko powinno ustąpić, rzekła:
— Słuchaj, mój drogi, uważasz... pragnęła bym zaraz pójść z tobą na to samo miejsce, gdzie roku zeszłego pożegnałeś mnie. Pamiętasz — na drodze do la Roche Predière?
Bretigny odrzekł z akcentem zdziwienia:
— Ależ to niepodobna! Ty nie możesz chodzić. Cały dzień byłaś na nogach. Byłoby to szaleństwem, ja nie pozwolę na to!
Krystyna wstała.
— Ja chcę powtórzyła — a jeżeli ty mi towarzyszyć nie będziesz, pójdę sama.
A wskazując mu księżyc, który się podnosił:
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/221
Ta strona została przepisana.