odsuwał się od niej, brzydził się nią — mimowoli. Niegdyś, dawniej już powtarzał, że kobieta, która stała się matką, nie jest już godną miłości. Jego zapalało w miłości to wzlatywanie dwóch serc do ideału niedoścignionego, to jakieś niemateryalne uniesienie się dwóch dusz, wszystko to, co poeci wtłaczają sztucznie w ramy poezyi. W kobiecie fizycznej czcił tylko Venus, która powinna zawsze zachować czystość formy, niepokalanej płodnością. Sama myśl o maleńkiej istocie, zrodzonej z niego, o poczwarce ludzkiej, miotającej się w jej ciele, zbrukanem już i napiętnowanem brzydotą — napełniała go jakimś wstrętem nieprzezwyciężonym. Macierzyństwo robiło z kobiety zwierzę. Ona przestawała być wtedy istotą wyjątkową, czczoną, wymarzoną, stawała się zwierzęciem, reprodukującem swoją rasę. Jakiś niesmak, czysto materyalny, mieszał się do tego wstrętu duchowego.
Jakże ona mogła przeczuć i odgadnąć to, ona, którą każde drżenie pożądanego dziecka, wiązało jeszcze bardziej do kochanka? Człowiek ten, ubóstwiany przez nią, kochany codzień więcej, od chwili pierwszego pocałunku, przeniknął nietylko do głębi jej serca, ale do głębi jej ciała i zaczął tam życie własne, które przez nią kiedyś wytryśnie. Tak, ona go miała przy sobie, w sobie, tego drogiego, kochanego, kochającego,
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/223
Ta strona została przepisana.