Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/238

Ta strona została przepisana.

domu z hotelu, gdzie bawiono się, a Gontran, wskutek sądzenia fantów, chciał ją pocałować. Ludwika, która wydawała się nerwową i niespokojną od pewnego czasu, rzekła nagle szorstko:
— Zrobiłabyś dobrze, gdybyś nieco więcej uważała na siebie. Gontran nie jest przyzwoitym z tobą.
— Nieprzyzwoity? Cóż on mi powiedział?
— Ty wiesz dobrze... udajesz naiwną. W ten sposób postępując, nie będziesz długo czekać na skompromitowanie się! A ponieważ ty nie umiesz czuwać nad swojem postępowaniem — będzie to moim obowiązkiem.
Karolina zmieszana, zawstydzona, bełkotała:
— Ależ ja nic nie wiem... nic nie spostrzegłam...
Siostra ciągnęła dalej surowo:
— Słuchaj! tak dalej trwać nie może. Je żeli chce się z tobą żenić — ojciec nad tem pomyśli i odpowie; ale jeżeli chce się tylko bawić — trzeba, ażeby się to skończyło natychmiast.
Karolina rozgniewała się, nie wiedząc dla czego. Oburzało ją to, że siostra wtrącała się do niej, robiąc jej wymówki i pragnąc nią kierować; głosem więc drżącym, ze łzami w oczach oświadczyła jej, że nie powinna nigdy zajmować się tem, co do niej nie należy. Mówiła zrozpa-