czona, czując jakimś niewyraźnym instynktem, że w sercu siostry budzi się zazdrość.
Rozstały się bez uścisku, a Karolina długo płakała jeszcze w łóżku, myśląc o rzeczach, których ani odgadła, ani przewidziała.
Powoli łzy płynąć przestały i dziewczyna poczęła zastanawiać się. Jednak było to prawdą, że zachowanie Gontrana zmieniło się. Czuła to tylko dotychczas, nie rozumiejąc dlaczego. On mówił jej przy każdej sposobności tyle pięknych słówek! Nawet raz pocałował ją w rękę. Czego on chce? Zdaje, się, że mu się ona podoba, ale do jakiego stopnia? Dlaczegóżby nie mógł jej zaślubić? I zdało się jej, że słyszy pośród ciemności nocy, wśród której błąkały się jej marzenia, głos wołający ją: Hrabino de Ravenel!
Na dole, w sali, usłyszała rozmowę półgłosem; potem zabrzmiał głos Olbrzyma:
— Zostaw ją, zostaw. Czas pokaże, co trzeba będzie zrobić. Ojciec to wszystko ureguluje. Dotychczas niema nic złego. Ojciec sobie z tem da radę.
Na przeciwległej białej ścianie domu widziała oświetlony czworobok okienka i sama siebie pytała:
— Kto tam jest? O kim oni rozmawiają?
Po oświetlonym murze cień się przesunął — siostra! Więc nie poszła spać — dlaczego? Światło zagasło i Karolina poczęła
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/239
Ta strona została przepisana.