Wstała po raz drugi, ażeby wypić szklanką wody i ochłodzić się nieco, stojąc na zimnej podłodze bosemi nogami.
Uspokojona cokolwiek, zasnęła. Ale obudziła się rów no ze wschodem słońca.
Wstyd jej było małej izdebki o białych murach, wapnem powleczonych przez miejscowego murarza, wstyd ubogich firanek indyjskich, dwóch słomą wyplatanych krzesełek, niezmiennie stojących po dwu stronach komody.
Czuła się chłopką pośród tych wieśniaczych mebli upokorzoną, niegodną tego pięknego, śmiejącego się wiecznie chłopca, którego jasnowłosa głowa, wesoła postać migała przed jej oczami, zacierała się, wracała znowu, opanowywała ją powoli, gnieździła się w jej sercu.
Zerwała się z łóżka i pobiegła do lusterka — do małego, jak wnętrze talerza, lusterka, leżącego na gotowalni i położyła się z lusterkiem w ręku. Przypatrywała się własnej twarzy, otoczonej zwojami włosów w nieładzie, spoczywających na białem tle poduszki.
Po chwili, kładła na kołdrze ten mały kawałek szkła, który jej twarz własną pokazywał i myślała o tem, o ile takie małżeństwo byłoby mezaliansem. Wtedy, jakiś wielki smutek ścisnął jej gardło. Więc znowu podnosiła lusterko, patrzyła, uśmiechała się, widziała, że jest przystojną — i trudności znikały powoli.
Strona:PL G de Maupassant Mont-Oriol.djvu/241
Ta strona została przepisana.